ProMedico Pismo Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach grudzień 2024 / styczeń 2025 nr 315
Pro Medico grudzień 2024 / styczeń 2025 22 CZYTADŁO NA ŚWIĘTA Marta Kot Urodzona w 2001 r. w Tarnowskich Górach. Studiuje dziennikarstwo i komunikację na Uniwersytecie Wrocławskim. Debiutowała swymi opowiadaniami na łamach „Twórczości” oraz kwartalnika literackiego „Wyspa”. Jest laureatką ogólnopolskich konkursów literackich na opowiadania. Jest stałą współpracowniczką „Pro Medico”. Paweł Stach płacze w ubrudzonym kitlu P rzed przebudzeniem poczuł smak pastéis de nata 1 . Czuł kruchość ciasta, delikatność kremu czuł. Stał pośród ludzi, uśmiechał się szcze- rze. Muskało go delikatne słońce, zupełnie subtelnie jak przystało grudniowym promieniom. Szedł po pia- sku i wcale nie przeszkadzał mu wszech- obecny gwar. Trzymał ją za rączkę, gdy zbliżali się do oceanu. W końcu zaczęła smyrać ich bryza. Nie wiadomo czy sło- na czy słodka. Powoli zaczęli wtapiać się w otchłań. Dziwne uczucie. Woda parzy. – Paweł, idioto. Kubek! – krzyknął chyba Marcin Perski, kardiolog. Promienie słońca okazały się zbyt moc- nym strumieniem żarówki jarzeniowej w dyżurce, a oceaniczna bryza kawą plujką, wylewającą się z kubka prosto na kitel. Napis na filiżance „o melhor pai do mundo” 2 starł się nieco, pewnie przez temperaturę zmywarki w dyżurce. Paweł zaczął rozbierać przemoczony fartuch, ale nie zdążył go zmienić, bo pielęgniarki wzywały go na obchód. – Znowu spałeś Pan z szolką na brzuchu, ja – krzyknęła salowa Gita, przechodząc obok Pawła Stacha. Śmiała się pod nosem. Przed Gitą nie dało się niczego ukryć. Tęga, przysadzi- sta kobieta z niewspółczesną fryzurą. Znała szpital jak własną kieszeń. Kochała zapach ośrodka, woń dezynfekcji. Mówi- ła, że mogłaby tak pachnieć, twierdzi- ła, że tak wonio zdrowie. Od kilku dni na oddziale pachnie jednak inaczej, bar- dziej dusząco. Odór chemikaliów miesza się z aromatem grzybów i kapusty. – Spróbuj, dobre – mówią upocone żony, wkładając wymęczonym mężom łyżki do ust. Pierwsze takie święta. Te wśród kabli i aparatur. Jeśli upchnie się odpowiednią liczbę monet do wrzutni telewizora, to spikerka w śniadaniówce zdąży podkre- ślić kilkanaście razy, że nareszcie nad- szedł magiczny i rodzinny czas Bożego Narodzenia. – Jeżeli nie wypuścisz mnie Pan na wili- jo do dom, to się wkurza i to fest, giź- dzie w kitelu – prychnął Andrzej Wałach, odpychając łyżkę z siemiotką od ust. – Panie Andrzeju, nie ma takiej opcji, nie- stety. Też wolałbym być z rodziną. Pana organizm jest za słaby – tłumaczył Paweł, choć nie tylko on. – Szkoda, że tu niy ma jakiś richtig dochtorów, ino jakieś bajtle – rzucił Wałach. Był zły, chciał do domu wrócić, chroboka zalać, makówki zjeść, pokłócić się ze szwagrem, jak co roku. – A Pan co najbardziej lubi jeść w święta? – zapytała Jadwiga Borowska, staruszka, której nikt nie odwiedził przed świętami. – Bacalhau – rzucił – dorsza. – Bakalie chyba, ale dziwak – rzuciła do Andrzeja pacjentka. Wspólnie lubili go obgadać. Młody, nowo przyjęty, a wiecz- nie jakby nieobecny. Paweł Stach pierwszy raz uronił łzę, gdy wspólnie z pacjentami dzielili się opłatkiem. Na onkologii zorganizowano wspólną wigilię. Był barszcz Gity i uszka od pielęgniarki Grażynki. – Nie bec synek, łoni nie wiedzą co ich czeko, dlatego tam im się gymby śmieją – pocieszała rezydenta salowa. Nie chodziło o nich, tylko o nią. Drugi raz Paweł Stach pękł, gdy zaczęli śpiewać kolędy. Łza płynęła jakby w rytm słów o „lulaniu i małej perełce”. Szeptali mię- dzy sobą pacjenci, że zwariował już cał- kiem doktorek i jeszcze na wigilię przylazł w koszuli ubrudzonej kawą. – Idź stary, wszystko pod kontrolą – powiedział Perski, klepiąc Stacha po ple- cach. Wyszedł Paweł na ciemny, cichy korytarz i szybko pobiegł w stronę dyżurki. Kilka lampek niewielkiej choinki zdawało się oświetlać mu drogę. Otarł łzy, otworzył okno, zapalił papiero- sa. Gdy zgasł, usiadł na wymiętej kanapie. Włączył telefon, poprawił kołnierz. – Pai! – usłyszał – saudades, pai 3 – wydu- kał cienki głosik. – Também menina, também 4 – wydukał Stach. To były ich pierwsze święta osobno. Stach kazał im jechać do rodziny, na wybrzeże Algarve jechać. Marzył o tym, by je uściskać, by spędzić z nimi choć pół dnia. Chciał zjeść bacal- hau, dorsza zjeść. Uściskać swoją żonę Suzanę i córeczkę Mafaldę. Wzięli ślub dwa lata wcześniej, poznali się na uczel- ni. Tęsknił, ale najmłodszy zawsze bierze świąteczny dyżur. 1 tradycyjne portugalskie ciastko z budynio- wym nadzieniem 2 z jęz. port.: najlepszy tata na świecie 3 z jęz. port.: Tata! Tęsknię, tato! 4 z jęz. port.: Ja też, dziewczynko, ja też.
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NjQzOTU5